Marta Sanz "Monstruas y centauras. Nuevos lenguajes del feminismo"

 


Co ma wspólnego z tą krótką, małą książeczką moja ulubiona hiszpańska aktorka Aitana Sánchez-Gijón? Nietrudno się chyba domyślić, że nie chodzi tylko o język. Sánchez-Gijón na swoim profilu w serwisie Instagram często dodaje zdjęcia jej obecnych lektur, czy nowych książek. Jako, że jeszcze nie udało mi się odnaleźć dla siebie hiszpańskojęzycznego kanału na YouTube, z którego tak jak z polsko-, angielsko- i niemieckojęzycznych mogłabym czerpać inspiracje literackie muszę sobie radzić inaczej. Naturalnie bardzo, więc wyszło, że czasami sugeruję się lekturami aktorki, która pojawiła się m.in. w jednym z moich ulubionych seriali "Velvet" (dostępny na Netflixie). 

Gdyby nie jedno z wczesnych zdjęć Sánchez-Gijón na Instagramie nie wiedziałabym zatem o istnieniu tejże książki. Robiąc ostatnio po długiej przerwie zamówienie na Bookdepository stwierdziłam, że czas wreszcie zapoznać się z tym tekstem. Był to niechybnie bardzo dobry krok.

Tytuł książki można przetłumaczyć jako: ,,Potwory i centaury. Nowe narracje o feminizmie". Celowo nie przetłumaczyłam tutaj słowa "lenguajes" jako ,,języki", ponieważ w moim odczuciu liczba mnoga brzmiałaby tutaj nienaturalnie. Słowo ,,lenguaje" odnosi się w hiszpańskim do języka jako sposobu komunikacji, w kontekście bardziej lingwistycznym. Zwyczajowo używanymi słowami określającymi określony język są bardziej ,,la idioma", czy "la lingua" stąd mój pomysł na takie przełożenie tytułu na potrzeby tej recenzji, gdyż na rynku polskim książka nie ukazała się i za pewne nie będzie miało to miejsca, gdyż mimo uniwersalnych wątków dużo tutaj kulturowych odniesień do Hiszpanii, których czytelnik spoza kraju może nie zrozumieć, czy po prostu nie umieć się z nimi utożsamić, co na pewno wpłynie negatywnie na opłacalność publikacji w Polsce. Wracając jeszcze krótko do tytułu, warto podkreślić, że autorka zrobiła w nim ciekawy zabieg językowy, a mianowicie ze słów: ,,el monstruo" i "el centauro" zrobiła formy żeńskie. W języku hiszpańskim, tak jak w języku polskim zaimki grają gramatycznie ważną rolę. W prawdzie można czasami pominąć zaimek, gdy podany jest odmieniony czasownik, który nie sugeruje płci osoby natomiast w przypadku rzeczowników konieczna jest odmiana. Nie zawsze trzeba używać "la", "el", czy "un", "una", które są odpowiednikami angielskich "a", "an" i "the" aczkolwiek z reguły osobę sugeruje końcówka. Tym sposobem "amiga" to ,,przyjaciółka", a "Amigo" przyjaciel. Natomiast - o czym Marta Sanz pisze też jednym z esejów w tej książce - są słowa, które zwyczajowo są używane tylko w formie męskiej. Podkreśla absurdalność języka i to, co właściwie w każdym wyróżniającym zaimki osobowe języku jest kwestią problematyczną - ,,znormalizowana" forma to forma męska. Ostatnio spotkałam się w internecie z postem, w którym ktoś wyśmiewał absurdalność faktu, że nawet komputer sugerował jej w wiadomości, że popełniła błąd w wyrazie tylko dlatego, że użyła w nim formy żeńskiej i pokazywał, że poprawną formą jest męska. W tytule, Sanz zabawiła się rzeczownikami i tak o to powstało (w liczbie mnogiej, czego język polski niestety nie oddaje, ale zapiszę to w liczbie pojedynczej) ,,potwora i centaura". Autorka w swojej książce podaje właśnie takie zabiegi językowe jako przykład narzędzi, które mogą pomóc w wymiarze narracyjnym wpłynąć na formę komunikacji

Książka jest bardzo ciekawa, napisana nowoczesnym językiem, niebanalna. Mimo wielu zwrotów bezpośrednio do czytelnika w formie nakazujących autorka uniknęła moim zdaniem przemądrzałego tonu wypowiedzi. Określa patriarchat dosłownie jako chorobę*, z czym właściwie nie sposób się nie zgodzić.

Bardzo odważną tezą (jedną z wielu w tej książce) jest zdanie, w którym Sanz pisze, że pisarki z urodzone w latach 80. są bardziej utalentowane niż pisarze urodzeni w tych latach. Zdaje się mieć to sens z punktu widzenia kulturowego. Patrząc nawet z punktu widzenia Hiszpanii, która po upadku reżimu generała Francisco Franco wielu młodych ludzi poczuło wyzwolenie to, jednak wiele osób dalej tkwiło w maraźmie cenzury i niechybnie dużo łatwiej było przelać te frustracje na urodzone wówczas dzieci płci męskiej. Może o to właśnie chodzi autorce - kobiety stereotypowo bliżej matki, mężczyzna ojca i ich wpływ na dorastanie dzieci. Skutkowało to być może poglądami szkodzącymi i stąd mniej jest pisarzy-feministów, czy pisarzy z otwartymi umysłami niż pisarek z tamtego okresu. Nie wiem do końca, czy zgadzam się z aż tak dobitną myślą, aczkolwiek na pewno jest to ciekawe stwierdzenie. 

Marta Sanz pisze też o dobrym feminizmie i o szkodliwym feminizmie. Podaje tutaj nazwiska, a nawet bardzo dużo nazwisk. Dużo mam do nadrobienia. Ciekawe, że po raz kolejny już czytam negatywną opinię na temat Roxanne Gay, której dotąd nie czytałam i nie wiem, kiedy to nastąpi. Podobnie nawiązuje do różnych aspektów ruchu #MeToo. 

Bardzo spodobał mi się fragment, w którym autorka nawiązuje do fabuły pierwszego pełnometrażowego filmu Pedro Almodóvara "Pepi, Luci, Bom y otras chicas de montón" (,,Pepi, Luci, Bom i inne dziewczyny z dzielnicy" to zdaje się polskie tłumaczenie tytułu, jednak ku mojemu rozczarowaniu od lat nie mogę nigdzie znaleźć tego filmu). W eseju na ten temat pisze o tym, że jedna z bohaterek martwi się tym, że nie może już sprzedać swojego dziewictwa, co było pierwotnie jej planem na życie. Sanz stwierdza, że tylko w kinie i w literaturze można właściwie bezkarnie wykorzystywać takie fabularne rozwiązania, gdyż niepoprawność faktu, że film z takim wątkiem kręci mężczyzna jest usprawiedliwiona sztuką. Czy na pewno? Gdzie jest ta granica? Marta Sanz mimo to stwierdza, że problemem z ,,Pepi, Luci, Bom i inne dziewczyny z dzielnicy" nie jest sam fakt przedstawienia kobiety w ten sposób przez mężczyznę, ale to, że Almodóvar nie odniósł się później w żaden sposób do tego działania, nie skomentował go ani nie wytłumaczył. Bardzo ciekawa analiza. 

Podane przeze mnie przykłady to oczywiście tylko niektóre z bardzo wielu interesujących wątków poruszanych w tej świetnej książeczce, która liczy zaledwie 132 strony. Polecam wszystkim, którzy czytają po hiszpańsku. Język nie jest trudny, aczkolwiek nie polecam na początek, jeśli ktoś wcześniej nie czytał nic po hiszpańsku (dla początkujących zdecydowanie idealna będzie krótka powieść Alejandro Zambry "Formas de volver a casa"). Recenzowaną w tym poście przeze mnie książkę oceniłabym w skali biegłości językowej na B2. 

Przez swój sposób narracji, ale też pewnie przez jej gabaryty książka bardzo przypomina mi słynną już książeczkę "We Should All Be Feminists" autorstwa Chimamandy Ngozi Adichie. Zdecydowanie "Monstruas y centauras. Nuevos lenguajes del femininsmo" Marty Sanz nie wypada gorzej niż popularniejsza pozycja z tego samego tematu. Na pewno jest warta uwagi.


_______

* Sanz M., Monstruas y centauras. Nuevas lenguajes del feminismo, 44, Anagrama Editorial, 2018

 

Komentarze

Popularne posty