Sadness is rebellion // Lebanon Hanover w Hydrozagadce


Przyznaję się oficjalnie - znowu odkrywam Warszawę i po raz kolejny z typowym dla siebie opóźnionym zapłonem stwierdzam, że tam dzieje się wszystko, co najciekawsze. Jednym z głównych argumentów przemawiających za tą tezą jest na pewno to, że drugi raz w ciągu dwóch miesięcy pofatygowałam się do stolicy i znowu nie żałuję. Tak, to w sumie dwa argumenty, ale jest ich o wiele więcej. Koncert zespołu Lebanon Hanover w klubie Hydrozagadka, który miał miejsce 12-go marca na pewno jest kolejnym z nich.


Zwykłam dość często powtarzać, że rozstrzał gatunkowy pomiędzy moimi ulubionymi artystami jest większy nawet niż stos moich zeszytów z niedokończonymi opowieściami, które lubiłam pisać jako nastolatka. I wiem co mówię, serio. Jak wie za pewne większość czytelników bloga, wśród największych muzycznych inspiracji wymieniam Michaela Jacksona, Cher, Adele, czy Conchitę Wurst. Cóż, wyrosłam na popie, ale z czasem zaczęłam doceniać również gatunki wymagające większego zaangażowania od słuchacza. Moja przygoda z tzw. zimną falą (jak ja uwielbiam polski odpowiednik tej nazwy!) właściwie kilka lat temu, gdy zaczęłam odkrywać zespół Bauhaus. Przeszywający głos Petera Murphy'ego i fascynujące, oniryczne teksty zawsze do mnie trafiały i zostawały bardzo głęboko w środku. Jakiś czas temu, błądząc po odniesieniach i linkach labiryntu zwanego last.fm natrafiłam na zespół Lebanon Hanover i postanowiłam przesłuchać kilka kawałków. Potem zrobiłam research, po którym zaczęłam się co raz bardziej wkręcać w odsłuchiwanie kolejnych kawałków. Jako, że na ,,tajdalu" w tym temacie bieda, bo dostępny tylko jeden, ostatni album "Besides The Abyss" (swoją drogą świetny) musiałam szukać w innych źródłach, jednak było warto. Jednak o kompozycjach grupy nieco później, bo chciałabym trochę więcej czasu poświęcić samemu wydarzeniu.

Zacznę od tego, że w wyzwaniu ,,zajmij dobre miejsce na koncercie" dostałabym na pewno zero punktów. Chyba w tamtym momencie bardziej wciągnęła mnie rozmowa ze znajomą niż ogarnianie dobrego widoku na scenę, jednak wcale tego nie żałuję. Chcę podkreślić, że support mnie pozytywnie zaskoczył. Aż żałuję, że nie słyszałam wcześniej o Undertheskin. Wiem, sama też nie lubię takiego gadania, bo stereotypy i w ogóle, ale nie sposób nie powiedzieć: zaskoczenie, że to polski zespół. 

Jeśli chodzi o meritum wieczoru, czyli o występ Larissy Iceglass i Williama Maybelline to właściwie za jakiekolwiek recenzje wystarczyłoby to, co mówiło po koncercie wiele osób i z czym ja również się zgadzam - zagrali właściwie identycznie jak na płycie. Nie muszę dodawać co to oznacza. Chociaż niezbyt dokładnie widziałam sytuację na scenie to muzycznie zaliczam ten koncert do jednych z najlepszych na jakich byłam do tej pory. 





Nie wiem na ile to nagranie znalezione na jutubie obrazuje wyjątkowość tego koncertu (jak zdążyłam wstępnie wywnioskować po odtworzeniu małego fragmentu, w moim odczuciu wcale nie obrazuje), więc zostawiam jeszcze coś w lepszej jakości.





Krótkie refleksje na koniec: 
- muszę, jednak zainwestować w płytę Lebanon Hanover (+ smutek, że nie kupiłam żadnej z merchandise'u)
- muszę zainwestować w EP-kę Undertheskin
- muszę zainwestować we wszystkie płyty Lebanon Hanover
- muszę znaleźć lepszą pracę

a i dodatkowa refleksja:
Poważnie zastanawiam się, czy nie pojechać do Warszawy znowu 15-go kwietnia, żeby zobaczyć jak brzmi na żywo solowy projekt Williama, czyli Qual i znając mnie to pojadę, ale chyba tylko jeśli uda mi się wypełnić jakoś ostatni punkt moich refleksji.

_________________________________________________________________________________


Komentarze

Popularne posty